sobota, 4 lutego 2017

#63 Amy Harmon "Making faces"

"Kiedyś bałem się, że pójdę do piekła. Ale teraz w nim jestem i wcale nie wydaje się takie straszne."


Co w fabule piszczy?

Czy masz odwagę spojrzeć w utraconą twarz?

W małym, cichym miasteczku mieszkała grupa przyjaciół. Wśród nich Ambrose Young — błyskotliwy i śmiały, młody zapaśnik ze sporymi szansami na sportową karierę. Nic dziwnego, że nie zwrócił uwagi na Fern Taylor. Zawsze miła i pogodna, nie rzucała się w oczy. Nie zauważył, że obdarzyła go uczuciem szczerym i silnym — to dla niego za mało.

Ich wspólna historia mogłaby nigdy nie powstać, gdyby pewnego dnia nie wybuchła wojna. Ambrose wraz z czterema przyjaciółmi z miasteczka wyruszył do Iraku. Wrócił sam, ciężko ranny. Stracił nadzieję, ale nie Fern. Jej uczucie do niego wciąż trwało, choć już wkrótce okazało się, że miłość do mężczyzny ze złamaną duszą nie jest prosta.

To historia małego miasteczka, piątki przyjaciół i opowieść o wojnie, z której wrócił tylko jeden. To piękna bajka o miłości jak z kart romansów, o zwykłej dziewczynie, która pokochała zranionego wojownika. Tej historii nie można było piękniej napisać.
(źródło - http://lubimyczytac.pl/ksiazka/4096796/making-faces)



Moja opinia

Twórczość Amy Harmon jeszcze do niedawna była dla mnie wielką niewiadomą. W zeszłym roku, w Polsce, ukazały się dwie bestsellerowe powieści autorki („Prawo Mojżesza” i „Pieśń Dawida”), które wywołały ogromne zamieszanie w blogosferze, a dodatkowo otrzymały bardzo wysokie oceny od czytelników. Pomimo wielu zachęt nie przeczytałam żadnej z wymienionych przeze mnie książek. Jednak, kiedy moich uszu doszła wiadomość, że wydawnictwo zamierza wydać już trzecią powieść Amy Harmon, postanowiłam dłużej nie zwlekać i w końcu po nią sięgnąć. I tak w moje ręce trafiła książka „Making faces”, która swoją premierę miała w styczniu.

Amy Harmon w swojej najnowszej powieści porusza tematy bardzo bliskie każdemu z nas. Przyjaźń, odrzucenie, miłość, strach, odwaga, śmierć to tylko kilka przykładów tego do czego książka nawiązuje. Tak naprawdę „Making faces” to opowieść o każdym z nas, o ludziach dalekich od ideału. Autorka nie idealizuje swoich bohaterów, nie przedstawia ich w jak najlepszym świetle, a wręcz przeciwnie, ukazuje ich wady, ograniczenia, problemy, z którymi muszą sobie radzić każdego dnia. Dzięki temu przekaz książki jest mocniejszy, a losy bohaterów i sami bohaterowie stają się nieco bardziej realistyczni.


"Gdy się komuś długo przyglądasz, przestajesz widzieć doskonały nos albo proste zęby. Przestajesz widzieć bliznę po trądziku i dołek na brodzie. Te cechy zaczynają się zamazywać, a ty nagle widzisz kolory i to, co kryje się w środku, a piękno nabiera zupełnie nowego znaczenia."

Autorka przybliża nam losy trójki bohaterów – Fern, Baileya i Ambrose’a. Trzy zupełnie różne osoby, trzy odmienne historie, a tym co ich łączy jest… przyjaźń i jedno tragiczne wydarzenie. Zastosowana w powieści narracja trzecioosobowa oraz liczne retrospekcje umożliwiają dokładne poznanie każdego z nich jak również rzucają nowe światło na wiele dotąd niejasnych wydarzeń.

Fern to typowa „szara myszka”, cicha, niewyróżniająca się z tłumu, ale za to posiadająca w sobie wielkie pokłady dobroci i empatii. Fern to marzycielka i romantyczka szaleńczo zakochana w kapitanie drużyny zapaśniczej, który jak możecie się spodziewać nie zwraca na nią najmniejszej uwagi. Na co dzień pomaga i dotrzymuje towarzystwa swojemu niepełnosprawnemu kuzynowi Baileyowi, z którym oprócz więzów krwi, łączy ją wielka przyjaźń. To właśnie relacja pomiędzy Baileyem a Fern podbiła moje serce i wiele razy podczas czytania doprowadzała mnie do łez wzruszenia. Autorka w piękny sposób przedstawiła postać samego Baileya, który pomimo swojej choroby pozostawał najbardziej pogodną i radosną postacią w książce. Był jak promyk słońca, nigdy nie narzekał, nigdy nikomu nie zazdrościł, zawsze chętnie pomagał. Miał czasami gorsze dni, każdy z nas je miewa, jednak często to właśnie on podnosił wszystkich wokół na duchu. Jego postać była spoiwem, które połączyło dwóch pozostałych bohaterów ze sobą. Ambrose to najprzystojniejszy chłopak w szkole oraz utalentowany sportowiec, inteligentny i błyskotliwy, jednym słowem - ideał. Będąc twardym na zewnątrz ukrywa głęboko bardziej wrażliwą stronę swojej osobowości. Czując presję otoczenia dotyczącą jego dalszej kariery sportowej podejmuje decyzję, która już na zawsze zmieni jego życie…

"- Dlaczego straszne rzeczy przytrafiają się tak dobrym ludziom? (..)- Bo straszne rzeczy przytrafiają się wszystkim. Tylko tak bardzo jesteśmy skupieni na sobie, że nie widzimy gówna, z którym się zmagają wszyscy inni."

Brzmi trochę banalnie? Jednak uwierzcie mi w tej historii nie ma nic banalnego czy schematycznego. „Making faces” nie jest typową historią o miłości, a nawet więcej, myślę, że nazywanie tej książki romansem byłoby nieporozumieniem i trochę odbierałoby głębie jej przekazu. Tak naprawdę miłość, taka typowa miłość pomiędzy kochankami, nie gra tutaj pierwszych skrzypiec. Oczywiście możemy obserwować rodzące się uczucie pomiędzy Fern a Ambrosem, które jest subtelne, młodzieńcze i urzekające, jednak nie stanowi ono tutaj głównego motywu. „Making faces” to historia o tym, że życie jest nam dane tylko raz i musimy je wycisnąć jak cytrynę, do końca, by nie żałować ani chwili. Amy Harmon zwraca uwagę na to jak wiele osób nie docenia tego co posiada w swoim życiu. Pewne rzeczy bierzemy za pewnik, za coś co raz na zawsze jest nam dane. Dlatego narzekamy, kręcimy nosem a nawet zazdrościmy innym czegoś nie doceniając tego co sami już mamy i za co powinniśmy dziękować. W dzisiejszych czasach takie sprawy jak zdrowie, rodzina, miłość przestają mieć już jakiekolwiek znaczenie. Ludzie bardziej przywiązują się do spraw materialnych i to właśnie te rzeczy cenią bardziej.

Autorka ukazuje nam brutalną prawdę jaką niesie ze sobą…życie oraz to jak bardzo jest ono ulotne i kruche. Zwraca również uwagę na istotny banał, o którym wszyscy zapominamy – nie liczy się uroda a wnętrze. Nie liczy się to jak bardzo atrakcyjna/ atrakcyjny jesteś, bo uroda przemija, a to jakim jesteś człowiekiem i co sobą reprezentujesz pozostanie na zawsze. Jeżeli mam być szczera, to „Making faces” jest książką, która pomimo wielu łamiących serce momentów, leczy zranione dusze i podnosi czytelnika na duchu. Nie będę oryginalna jeżeli określę książkę Amy Harmon jednym słowem – piękna, ale taka właśnie ona jest, piękna, pouczająca, prawdziwa. Od bardzo dawna czekałam na historię, która mnie porwie bez reszty, a losy bohaterów będę przeżywać jak swoje własne.


Podsumowując, „Making faces” to książka, którą MUSICIE przeczytać! Obiecuje Wam, że ta historia zapisze się głęboko w waszej pamięci i w sercu. Polecam!


"Jeżeli Bóg wymyślił nam twarze, to czy się śmiał, gdy stworzył mnie?
Czy stworzył nogi, które nie chodzą, i oczy, które widzą źle?
Czy kręci loki na mojej głowie, tworząc z nich dziką burzę?
Czy zatyka uszy głuchemu, robiąc to wbrew ludzkiej naturze?
Czy mój wygląd to przypadek, czy okrutne zrządzenie losu?
Czy mogę obwiniać Go za to, czego u siebie nie znoszę?
Za wady, które mnie prześladują w najgorszych snach,
Za brzydotę, której nie znoszę, za nienawiść i za strach?
Czy czerpie z tego jakąś przyjemność, że wyglądam aż tak źle?
Jeżeli Bóg wymyślił nam twarze, to czy się śmiał, gdy stworzył mnie?"



Moja ocena: 6/6
Autor: Amy Harmon
Tytuł: Making faces
Gatunek: romans, dramat, powieść obyczajowa
Ilość stron: 344
Okładka: miękka
Wydawnictwo: Editio


Za egzemplarz oraz możliwość zrecenzowania książki dziękuję wydawnictwu:

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Dziękuję za odwiedziny i pozostawiony komentarz!
Zapraszam ponownie!

Related Posts Plugin for WordPress, Blogger...